Blog

iksor

16 years ago

Majówka w Brennej

post main image

Wyjazd do Brennej na plus. Jechaliśmy w ciemno, nie mając zarezerwowanego pokoju, a wiadomo, że takie miejsca jak Brenna jeździ w cholerę ludu, więc ciężko będzie coś znaleźć. Poszło lepiej niż zakładałem. Znaleźliśmy niedrogi domeczek / altankę. Już w czwartek poszliśmy na grilla do znajomych, kilka kilometrów dalej. Drineczki, piweczka, rzeczka bajerka. Było zajebiście wesoło, wymyśliłem sok z bóbra górskiego, wlazłem na jakąś górkę z Markusem i Mańkiem, oczywiście szlakiem który sami opatentowaliśmy, pod nazwą super hardkor. Opłacało się, widok z góry był fenomenalny. Na grilla przyszła jeszcze dwójka znajomych z naszej knajpy w Piotrowicach, Magda i Jacek. Po grillu w zajebistych humorach człapaliśmy do nas sącząc sobie piwko naturalnie. Mało brakowało, a minęlibyśmy nasz domek, ogólnie wszystko w dupie, idziemy i koniec. Nikt nie zwracał uwagi na deszcz, na zimno, a w końcu przeszliśmy dom. Na szczęście szybko załapałem fakt pominięcia ^^. U nas trochę pogadaliśmy, popiliśmy coś niecoś i wymyśliliśmy opcje miasto. Ja jak zawsze na tak, Pati (już konkretnie wstawiona) idzie, Maniek z Anią zostają. No to sru, kolejny hektar drogi, ale co tam, tup tup i jakoś zaszliśmy. Jakiś śmieszny festyn w Brennej, karaoke. No to po piwku, szamka. Etap kolejny - klub. Jakiś taki, nieduży. Tam kolejni ludzie z Piotrowic. Plaga jakaś czy co? W klubie jeszcze po kilka piwek, potańczyło się coś niecoś. Muzyka, jak na takie zadupie była fajna. Plus dla Dj'a. W pewnym momencie Pati stwierdziła, że wracamy. Ja osobiście może i bym sobie został, ale widziałem jak się słabo już trzyma, a nie zostawię jej przecież. Misja ewakuacja była śmieszna, Pati ledwo szła - pełny autopilot, a dodatkowo na ok 2 km przed domem pogasły światła na drogach. Szok, ciemno, las jakiś i tyle. Dotarliśmy spokojnie, szałer i spać :). O dziwo, w co nie mogłem uwierzyć, wróciliśmy chwile po 24 do domu. Byłem pewny, że to ze 3 godziny później było.

W piątek cały dzień siedzieliśmy w Brennej. Autodromik, rollercoster, obiadek. W pewnym momencie zauważyłem park linowy. Dla mnie bomba, Maniek póć, wbijamy. Troche stresa miałem, mimo stosunkowo prostej trasy. Jakoś przeszedłem całość, nie zawisając na linkach bezpieczeństwa ani razu. Jestem fajny, nie?^^ Naprawdę świetna sprawa, polecam wszystkim. Po powrocie jakiś browarek i spać, bo trochę nas ten dzień na nogach zmęczył.

Ja i Maniak w parku linowym

Sobotni dzień rozpoczęliśmy od polowania na żarło. Dokładniej to szukaliśmy chleba, bo ktoś sprytny twierdził że wystarczy co okazało się wajchą. 9 rano, święto jakieś, ludzie do kościoła zadupiją, a ja i Maniek szukamy otwartego sklepu po wsi gdzie można kupić chleb. Nie udało się. Nie ma tego złego, znaleźliśmy restauracje, gdzie zjedliśmy dobre śniadanko.. A kobity w domu niech jedzą co upolują haha :D. Po południu robiliśmy grilla, ale na to też przydałby się chleb, tym razem z tą misją poszły kobiety. Znalazły otwarty sklep. Kupily chleb... 25 kg niedowagi a one kurwa z dietetycznym chlebem wasa wracają :|. Grillek się udał, trochę mięchą uległo reakcji spalania, aczkolwiek mi smakowało. Wieczorkiem, już tylko w trojkę wybraliśmy się w  "miasto". Plan ogólnie prosty, piwo, piwo, bania, impreza itd. Znów ta sama imprezownia co w czwartek, tam wylądowaliśmy. Fajnie, ceny ok, muza na plus. Ja piłem po hiszpańsku czyli balanties z colą :), oni tam zaskakiwali barmanów różnymi czarami (np. maiami beach). Najebałem się jak świnia (zdziwieni?), śpiewałem w drodze powrotnej i ogólnie bania. Minus taki, że jak wyjebałem po wyjściu spod  prysznica  takie salto, że nie wiedziałem że tak się da  :O. Jakoś udało się pozbierać, i wrócić do chałupy, połżyć. Ba, nawet napisac ten tekst. hah. czyż nie jestem zejebiisty? Ja wiem. Wieczór, na plus. Minusem była stosunkowo średnia frekfencja żeńskiej części społeczeństwa w klubie. Jakby w czymś wybierać: 14-satka - wiadomo kurator za rogiem itd. lub 40 która funkcjonalna byłaby tylko z ręcznikiem na ryju ;/ Niedziela zaczęła od porycia z dnia poprzedniego, a tego jak wyglądała Ania,  jak ja się nawaliłem i z całego wieczoru. Pogoda była spaprana więc przez długą część dnia nigdzie się nie ruszaliśmy. Ania spała na kacu, ja z Mańkiem lajtowo drinkowaliśmy oglądając filmy. Około piątej grill. GrillekStandardzik szamka, i sru w miasto. Szamać. Tu się nadzialiśmy. Polecieliśmy na taniość. 9.90 za dwudaniowy obiad, co okazało się chuja prawdą, bo to tyczy się tylko dań dnia, które były ciulate. Zamówiliśmy sobie: tyskie lane (które koło tyskiego jak na mój smak nawet nie leżało koło tyskiego). Zupę diabelską (która z zupą mało miała wspólnego, ale była zjadliwa). Zapiekańca: Co to za gówno to ja nie wiem. No ja pierdole. Ser, ziemniaki, kiełbasa, jakieś przyprawy. Jakieś. Jakie kurwa pytam jakie, jeśli to coś było słodkie? Ohyda, fu, blach. Fuck fuck fuck. Nie pykło. Nie zjedliśmy, nie dopiliśmy. Opuściliśmy lokal.  Poszliśmy naprzeciwko, do motelu. Tam napiliśmy się normalnego leszka i zagryźliśmy frytkami, bo ciągle czuliśmu przeobrzydły smak zapiekańca. Po motelu wróciliśmy na swoje pokoje, bo Maniek się nie najlepiej czuł. Ogólnie i tak opcja imprezy nie była najlepsza, z tego względu, że po pierwsze primo padał deszcz, a po drugie primo większość ludzi już wyjechała, więc było by conajwyżej kilak osób w klubie. U nas oglądnęlismy z Anią film (Maniek kimał). Wypiłem kilka drinków i wsio, spać. Ostatni dzień. Poniedziałek. Od rana miałem jakieś zjebane ciśnienie, co doprowadzoło mnie do szału. Pewnie z powodu małej ilości spożytego alkoholu. W każdym razie wszystkie dźwieki słyszałem zbyt dokładnie, więc nawet głośnie wypowiedziane zdanie sprawiało, że czułem się niefajnie. W domku praktycznie nic zjawiskowego się nie działo, jakaś prosta szamka, film, etc. Ok 14 zaczęliśmy się zbierać, jako że mieliśmy wracać do miasta naszego zadymnionego, Katowic. Poszliśmy szamać i PKS spierdolił. Normalka. Wrócilismy na chatkę, pogadaliśmy z Heniem od którego wynajęty był apartament :P. Na PKS trafiliśmy coś po 17, trasa, kierunek Skoczów. Tam wędrowka jakaś krajoznawcza, nikt nie wiedział gdzie jest dworzec, a przynajmniej sie nie chwalił tą wiedzą. Na pociąg trzeba było czekac ok 1.5 h, więc nie pozostaje nic innego jak usiąść w knajpie i napić się piwa. Tak też postąpiliśmy. Ogólnie cały wyjazd oceniam pozytywnie, pojawiło się kilka małych głupich akcji, które co prawda nie dotyczyły mnie, ale tak czy siak psuły klimę. Mimo wszystko mi się bardzo podobało. Greetz go 2 Ania, Pati, Maniek, Paula, Markus, Magda, Jacek, i reszta piotrowickiej śmietanki towarzyskiej która na majówkę zero osiem wybrała się do Brennej.

<<< Wróć